Podatek od braku dzieci? A może od niedorzecznych pomysłów?

Co jakiś czas pojawia się pomysł wprowadzenia dodatkowego podatku dla tych, co nie mają dzieci. Czy dzieci naprawdę mają być lekiem na całe zło? I jedyną drogą do szczęścia i dobrobytu? Nie. Biorąc jednak pod uwagę argumentację niektórych, należałoby chyba dojść do wniosku, że dzieci ma się tylko po to, by pracowały na naszą emeryturę. Rozumowanie - delikatnie mówiąc - dość egoistyczne.

Mniej więcej raz na kilka miesięcy przez media, głównie prawicowe, przewija się idea wprowadzenia tzw. bykowego lub jałówkowego. Mieliby nim zostać obciążeni wszyscy ci, którzy dzieci nie mają i mieć nie chcą. Zaznaczmy na początek, że bykowe w Polsce już istniało. Jak czytamy w Wikipedii, w XVI wieku bykowym nazywano opłatę wnoszoną właścicielowi byka za krycie krów. W ten sposób, w XVI i XVII wieku, określano także karę za spłodzenie nieślubnego dziecka. Na początku XX wieku słowniki odnotowują także bykowe w znaczeniu "datek pasterzowi za odchowanie krowy" oraz "opłata muzykantom na weselu, uiszczana przez tego, kto chce tańczyć z panną młodą". W Polsce w okresie po 1945 r. potocznie nazywano w ten sposób podatek (a właściwie podwyższoną kwotę podatku dochodowego) płacony przez osoby bezdzietne, nieżonate i niezamężne powyżej 21 roku życia (od 1 stycznia 1946 do 29 listopada 1956), a później powyżej 25 roku życia (do 1 stycznia 1973).

Ostatnio pomysł wprowadzenia bykowego ogłosił, z wrodzoną sobie wrażliwością, czołowy prawicowy publicysta Tomasz Terlikowski. Sprawę opisała w zeszłym tygodniu Gazeta Wyborcza (Nie masz dzieci? Płać większe podatki – Gazeta Wyborcza z 5 czerwca 2014 r.). Zdaniem red. Terlikowskiego, jak czytamy w Wyborczej, duża rodzina wkłada w przyszłość państwa o wiele więcej niż małżeństwo bezdzietne z wyboru. Ten wkład nie jest jednak doceniany, i to mimo że zarówno krótko, jak i długoterminowo, przekłada się on na całkiem realne pieniądze i całkiem realne zyski. Tych pieniędzy i zysków, a także przyszłości społeczeństwa, pozbawiają nas i nasze państwo, ci którzy świadomie i dobrowolnie rezygnują w małżeństwie z posiadania dzieci. I żeby nie było wątpliwości, nie mówię o tych, którzy dzieci mieć nie mogą (to wielkie cierpienie i wielki problem), moje uwagi nie dotyczą również tych, którzy dla dobra wspólnoty rezygnują z małżeństwa i poświęcają się pracy na jej rzecz, ale o tych, którzy z wygody, z mody, z głupoty oznajmiają, że dzieci mieć nie chcą i robią wszystko, żeby ich nie mieć. Ich postawa jest postawą pasożytów, które odrzucają zobowiązania wspólnotowe, a jednocześnie chcą z dóbr jakie ta wspólnota daje korzystać. Jeśli podwójni single nie chcą mieć dzieci - ich wybór i ich sprawa - ale niech płacą odpowiednio wyższe podatki tak by państwo mogło odłożyć nie tylko na ich emerytury, ale również na naprawienie społecznych szkód, jakie ich bezdzietność wywołuje.

Rozumowanie – przyznam – dość pokrętne. Czy bezdzietność naprawdę powoduje aż takie szkody społeczne? Nie od dziś wiadomo, że statystycznie single i osoby bezdzietne często zarabiają więcej. Mają więcej czasu, pracują dłużej i więcej, częściej podnoszą swoje kwalifikacje. Czy taki zatem bezdzietny singiel również nie przynosi korzyści społeczeństwu? Pracuje, płaci podatki i współfinansuje działalność państwa. Przyczynia się zatem chociażby do wzrostu PKB. To również z jego podatków utrzymywane są potem żłobki, przedszkola, szczepienia, badania lekarskie, ubezpieczenia zdrowotne dzieci, urlopy macierzyńskie, zwolnienia na ciążę (często bez żadnego uzasadnienia, a trwające niemal dziewięć miesięcy), tzw. dni wolne na opiekę. Można wymieniać i wymieniać, a to wszystko przecież kosztuje. Dodajmy jeszcze, że rodzice korzystają z ulgi prorodzinnej, dzięki której płacą niższy podatek. Osoby bezdzietne prawa do ulgi nie mają. Fakt, czy ulga jest wystarczająca, czy zbyt mała, zostawmy. Chodzi po prostu o zasadę.

Można więc przyjąć, że osoby bezdzietne – te wszystkie byki i jałówki – płacą za coś, z czego nie będą nigdy korzystać. Czy naprawdę są zatem – jak nazywa ich red. Terlikowski – pasożytami? Bez wchodzenia w szczegóły zasad finansów publicznych i redystrybucji dochodów budżetu państwa, w uproszczeniu można powiedzieć, że skoro z ich pieniędzy korzystają dzieci innych osób, te bezdzietne osoby mają później pełne prawo chociażby do emerytury. Na tym zresztą polega zasada solidarności społecznej, o której red. Terlikowski wydaje się zapominać. A to, że akurat ich dzieci nie będą pracowały w tym samym momencie, powinno pozostać bez znaczenia.

Biorąc pod uwagę argumentację red. Terlikowskiego, należałoby chyba dojść do wniosku, że dzieci ma się tylko po to, by pracowały na naszą emeryturę. Rozumowanie - delikatnie mówiąc - dość egoistyczne.

Zamiast wprowadzać podatek bykowy czy jałówkowy, lepszym rozwiązaniem wydaje się opodatkować takie częstokroć niedorzeczne i niesprawiedliwe pomysły niektórych osób. Budżet państwa mógłby na tym pewnie całkiem nieźle wyjść.

Krzysztof Koślicki
redaktor naczelny
www.podatki.biz

Wszystkie artykuły z tego działu »

WASZE KOMENTARZE (0)

Dodaj nowy komentarz

komentarz:
podpis:
 

Drodzy Użytkownicy podatki.biz. Choć czytamy uważnie Wasze komentarze, nie odpowiadamy na pytania w kwestiach szczegółowych. Zadając je, kierujecie je nie do nas, a do innych Użytkowników podatki.biz. Jeżeli chcecie wyjaśnić lub rozwiązać jakiś problem, zachęcamy do skorzystania z naszego forum dyskusyjnego - www.podatki.biz/forum

Zespół podatki.biz

Napisz komentarz...